ZANURZENIE ALARMOWE

Leciutka plastikowa łódka ze sporym żaglem. Szybka i zwrotna. Pływałem nią trochę gdzieś koło 87 roku na jeziorach pod Iławą. Właściciel, jakiś cholerny burżuj, chlał cały czas i żaglóweczka była wolna.
A teraz mój firmowy manewr.
Silny wiatr równoległy do brzegu, głębokość jakieś 3m.
Walę ostrym bejdwindem, lewym halsem, lekko na linię brzegu.
Trochę odpadam i bez balastu pozwalam wodzie lać się przez burtę.
Mijam pomost, do brzegu ze 30m.
Gdy woda w 1/3 wypełnia kadłub (idę ostro więc zbiera się na rufie zadzierając dziób) gwałtownie odpadam, rumpel na maksa w lewo, podnoszę miecz, gdy łódka dostaje prawie pełny baksztag mam na trawersie pomost.
Dostawszy kopa od tyłu dziób idzie w dół, cała masa wody przelewa się do przodu kadłuba wciągając wprost nos łódki pod powierzchnię.
Wrzeszczę: "Zanurzenie alarmowe !" ... i po chwili tylko kawałek masztu i moja roześmiana gęba wystają ponad powierzchnię , a łódka parkuje na dnie.
Powtarzałem to dziesiątki razy i nigdy mi się nie znudziło.
A tak zwani "prawdziwi żeglarze" tylko spluwali z pogardą na mój widok.

Komentarze

Popularne posty