SARNA

Od wielu już lat moja kusza leży nieużywana. Wiesz czemu?
Byłem niezłym strzelcem. Żeby wystrzelać parę dni urlopu nagrodowego trzeba było trafić 49/50 pkt, na 100m a „dycha” jest całkiem nieduża. I w 50% strzelań udawało mi się. Fakt, że sam wybierałem dla siebie „Kałasza”, fakt, że u zbrojmistrza pracował mój kumpel, więc mogłem go podregulować, ale też fakt, że Kałasznikow o kalibrze .30 i produkcji z lat 50-tych to po prostu złom. Strzelnica była na garnizonie, w lesie, parę kilometrów od koszar. Niby cywilom wstęp wzbroniony ale zawsze kręcili się grzybiarze i kłusownicy. Komu nie zależało na wyniku tylko udawał, że strzela, meldował pudła a naboje chował w kieszeń. Zwykle mnie kazano odprowadzać pluton ze strzelania i tu zaczynał się horror – chłopaki walili do wszystkiego co się rusza. To cud, że nikogo nie postrzelili.
I podczas takiego powrotu, na odległej polanie zobaczyliśmy sarnę.
We wszystkich zabiło serce myśliwego. Zostały nam dwa naboje. Mam strzelać ja i jeszcze jeden, z podpórek na sągach drewna. Odległość olbrzymia (jak się potem okazało prawie 3/4km – to ponad zasięg skutecznego strzału naszych AK47). Przymierzamy się ze 2 minuty, mamy strzelać na „trzy cztery”.
Niesamowite podniecenie, adrenalina uderza do mózgu – gdyby wyszły do nas najpiękniejsze gejsze świata, półnagie i seksowne – nikt nawet nie zwróciłby uwagi.
Głęboki wdech, powietrze pomału opuszcza płuca, sarna ledwo majaczy w celowniku – „trzy cztery...” i echo dubeltowego strzału szarpie leśną ciszę. Sarna znika...
W absolutnym milczeniu, powoli, cała nasza banda idzie sprawdzić. Podniecenie znika, boję się, że ją trafiliśmy choć to wręcz niemożliwe.
Sarna leży martwa na skraju lasu. Rozerwany kręgosłup na wysokości kłębu. Któryś z nas jednak trafił. Olbrzymie ciemne oczy obrzeżone długimi rzęsami patrzą z niemym wyrzutem.
Czuję się jak zbrodniarz, który zgwałcił ostatnią dziewicę świata.
Odpycham wszystkich, zarzucam ją na plecy nie zważając na krew plamiącą mi szyję.
Wracamy w grobowej ciszy.
Chłopaki na kompanii mówili, że była smaczna, nie wiem, nie próbowałem.
Od tamtej pory nienawidzę myśliwych a moja kusza wisi w pokrowcu w piwnicy.

Komentarze

  1. o boże, koszmar. pamiętam takiego psa, który gdzieś w polsce w środku nocy wpadł mi prosto pod koła... w tym niby nie było premedytacji, nawet winy nieumyślnej jak mawiają prawnicy, ale takich rzeczy się nie zapomina. więc ci się nie dziwię, że masz dość do końca życia

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty