GWARDIA WYMIERA ALE SIĘ NIE PODDAJE
Jezu, mała !!!
Jest ósma rano i muuuuszę do ciebie napisać.
Koncert był re-we-la-cyj-ny !
Jadąc na Black Sabbath byłem podniecony do granic i takiż wróciłem Jechałem dotknąć boga. I zobaczyłem, usłyszałem, zesrałem się ze szczęścia. Bo Black Sabbath jest wielki, porażający, rzucający wyżuty strzęp człowieka na glebę. A bogom wybacza się wiele – chamstwo i ignorancję Ozzy’ego, brak zgrania, rozjeżdżanie się rytmu, fałsze i techniczne niedoskonałości. Bo to jest BLACK SABBATH – potęga i wiara na wieki, bo od kiedy nastała w moim życiu muzyka, był jedyną pewną ostoją, oparciem, kreatorem przeżyć i wzruszeń przewyższających doznania seksualne, bo Sabbath ZAWSZE zostawiał mnie rozedrganego i spełnionego, z otwartą gębą, potem w rowie, podziwem w sercu i WDZIĘCZNOŚCIĄ że są i rozpieprzają mnie swoją muzyką jak chcą. Bo kontakt z Sabbathem to jak seks na granicy gwałtu, zostawiający delikwenta bez tchu i ... z żalem że to już koniec.
Na Deep Purple jechałem na pełnym luzie, bez drżenia serca - ot stara, dobra gwardia i wycieczka w miłym towarzystwie. Spodziewałem się zastać dobiegających sześćdziesiątki nobliwych panów, którzy zagrają wiązankę przebojów dla oldbojów, czystą technicznie i porządnie zmiksowaną. A na koniec uśmiechnięta licealistka wręczy Dostojnym Dinozaurom bukiet polskich maków.
Burżujka Teresa kupiła najlepsze miejsca – fotel, pulpit, blisko, na środku, wszystko jak na dłoni, a trzeba było pójść z plebsem na płytę.
ACID DRINKERS (od dawna chciałem ich zobaczyć) nagrzali salę, nie powiem dają chłopcy popalić.. Wspaniały bębniarz, gitarka z jajem i wkurwiająca maniera wokalna metalowca – na rozgrzewkę w sam raz, bo pięknie się bawią, dużo ruchu i dymu po sufit.
A potem było DEEP PURPLE i .... kurwa brak mi słow. Żywioł i perfekcja, czad jak skurwysyn i chwile odpoczynku, patos Bacha i poleczka, mocny, wysoki głos Gillana i zabawa, zabawa do dna. Czasami lekka, czasami wbijająca w fotel gitara ( grał nieznany mi gówniarz i spisał się gracko , że hej), wirtuozowsko-dyskotekowy keyboard Lorda i prawie metalowa sekcja – demolujący bas Glovera, szaleńcze, soczyste i bite pełną garścią garki staruszka Paice’a, a taktownik , ten taktownik - przenikający wszystko, pulsujący basem, harcujący po mózgu i penetrujący wnętrzności. W mordę, stare kawałki rzucały mnie na glebę, nowe wcale nie nużyły. I te duety, do wyboru do koloru – organki z gitarą, pojedynek (przegrany niestety, ach ta starość) wokalu z gitarą, solówki i światła, publiczność wspaniała, szał przy klasycznym ‘Smoke On The Water’ i powalający finałowy ‘Highway Star’, brak tchu, pot na jajach, we łbie huczy, brzuch w strzępach. Warci są kurwa każdych pieniędzy i cieszę się, że pokazali kupie dzieciaków kawał dobrej roboty. Byli genialni, lepsi niż na wszystkich studyjnych płytach. GOD SAVE THE SPEED KING, Świat nie zginie i chciałbym mieć tyle ognia po półwieczu życia na tym łez padole. PREZENTUJ BROŃ i rzucam się do gardła każdemu kto powie, że Purple to stare pierdoły.
Potem panna mi się upiła, rajd po knajpach, zwała i spokojna cicha droga powrotna, Megana chodzi jak burza.
JESTEM KURWA SZCZĘŚLIWY
CZEGO I TOBIE ZYCZĘ
Jest ósma rano i muuuuszę do ciebie napisać.
Koncert był re-we-la-cyj-ny !
Jadąc na Black Sabbath byłem podniecony do granic i takiż wróciłem Jechałem dotknąć boga. I zobaczyłem, usłyszałem, zesrałem się ze szczęścia. Bo Black Sabbath jest wielki, porażający, rzucający wyżuty strzęp człowieka na glebę. A bogom wybacza się wiele – chamstwo i ignorancję Ozzy’ego, brak zgrania, rozjeżdżanie się rytmu, fałsze i techniczne niedoskonałości. Bo to jest BLACK SABBATH – potęga i wiara na wieki, bo od kiedy nastała w moim życiu muzyka, był jedyną pewną ostoją, oparciem, kreatorem przeżyć i wzruszeń przewyższających doznania seksualne, bo Sabbath ZAWSZE zostawiał mnie rozedrganego i spełnionego, z otwartą gębą, potem w rowie, podziwem w sercu i WDZIĘCZNOŚCIĄ że są i rozpieprzają mnie swoją muzyką jak chcą. Bo kontakt z Sabbathem to jak seks na granicy gwałtu, zostawiający delikwenta bez tchu i ... z żalem że to już koniec.
Na Deep Purple jechałem na pełnym luzie, bez drżenia serca - ot stara, dobra gwardia i wycieczka w miłym towarzystwie. Spodziewałem się zastać dobiegających sześćdziesiątki nobliwych panów, którzy zagrają wiązankę przebojów dla oldbojów, czystą technicznie i porządnie zmiksowaną. A na koniec uśmiechnięta licealistka wręczy Dostojnym Dinozaurom bukiet polskich maków.
Burżujka Teresa kupiła najlepsze miejsca – fotel, pulpit, blisko, na środku, wszystko jak na dłoni, a trzeba było pójść z plebsem na płytę.
ACID DRINKERS (od dawna chciałem ich zobaczyć) nagrzali salę, nie powiem dają chłopcy popalić.. Wspaniały bębniarz, gitarka z jajem i wkurwiająca maniera wokalna metalowca – na rozgrzewkę w sam raz, bo pięknie się bawią, dużo ruchu i dymu po sufit.
A potem było DEEP PURPLE i .... kurwa brak mi słow. Żywioł i perfekcja, czad jak skurwysyn i chwile odpoczynku, patos Bacha i poleczka, mocny, wysoki głos Gillana i zabawa, zabawa do dna. Czasami lekka, czasami wbijająca w fotel gitara ( grał nieznany mi gówniarz i spisał się gracko , że hej), wirtuozowsko-dyskotekowy keyboard Lorda i prawie metalowa sekcja – demolujący bas Glovera, szaleńcze, soczyste i bite pełną garścią garki staruszka Paice’a, a taktownik , ten taktownik - przenikający wszystko, pulsujący basem, harcujący po mózgu i penetrujący wnętrzności. W mordę, stare kawałki rzucały mnie na glebę, nowe wcale nie nużyły. I te duety, do wyboru do koloru – organki z gitarą, pojedynek (przegrany niestety, ach ta starość) wokalu z gitarą, solówki i światła, publiczność wspaniała, szał przy klasycznym ‘Smoke On The Water’ i powalający finałowy ‘Highway Star’, brak tchu, pot na jajach, we łbie huczy, brzuch w strzępach. Warci są kurwa każdych pieniędzy i cieszę się, że pokazali kupie dzieciaków kawał dobrej roboty. Byli genialni, lepsi niż na wszystkich studyjnych płytach. GOD SAVE THE SPEED KING, Świat nie zginie i chciałbym mieć tyle ognia po półwieczu życia na tym łez padole. PREZENTUJ BROŃ i rzucam się do gardła każdemu kto powie, że Purple to stare pierdoły.
Potem panna mi się upiła, rajd po knajpach, zwała i spokojna cicha droga powrotna, Megana chodzi jak burza.
JESTEM KURWA SZCZĘŚLIWY
CZEGO I TOBIE ZYCZĘ
widziałeś może pink floyd na żywo?
OdpowiedzUsuńCześć,
OdpowiedzUsuńserdeczne dzięki za sympatyczny wpis xiędze.
Koncert, na którym byłem odbył się wprawdzie w Poznaniu, ale wrażenia były podobne do opisanych tu przez Ciebie.
Gwoli ścisłości warto wspomnieć, że ten nieznany Ci "gówniarz" to dobiegający czterdziestki Steve Morse, od dawna jeden z najlepszych gitarzystów na świecie.
Tak się składa, że sam gram na gitarze (kiedyś nawet miałem swoją kapelę) i mam sporo literatury przedmiotu. Steve Morse wymieniany jest prawie we wszystkich wydawnictwach typu masters of rock guitar obok takich nazwisk jak van Halen, Malmsteen, Gilbert, Satriani, czy Vai.
Serdecznie pozdrawiam
kbb
Głębooooka Purpura!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńStary, daj Ci Boże zdrowie ... i parę piw jakie lubisz :)))
ja ich widziałem
OdpowiedzUsuńna strachowie w Pradze
są najlepsi we wszechświecie
i na zawsze pozostaną :o)))