BÓL

1977
Gawrych-Ruda.
Noc po upalnym dniu.
Wiejska szosa.
Ja i Stefan.
Pijani.
Wracamy z balangi u zapaśników obdarowani namiotowym workiem pełnym piw.
Iwona czeka na nas w obozowisku.
Mamy jeszcze parę kilometrów.
Stajemy co parę kroków, bo wór strasznie ciąży i trzeba przepłukać gardło.
Nagle, pijacka sprzeczka – Stefan nie wiadomo kiedy inkasuje fangę w nos.
Zalewa się krwią z rozkwaszonego kinola.
Po chwili w największej zgodzie, objęci pijackim uściskiem, kaczając się od rowu do rowu, wydzieramy się w rozgwieżdżoną noc – Hej, hej, heeej sokoły ...
Zapomniana już jucha, rozmazana po całej gębie, kapie niefrasobliwie na ubranie i asfalt.
Zza horyzontu mrok rozdziera smuga reflektorów.
Gazik, MO, trzech młodych gnoi, aż z Suwałk ich cholera przyniosło!
- „Kto mu to zrobił?”
- „Ja, a bo co?. Była mała kłótnia ale już OK!”
- „Dokumenty!”
- „Nie mam, panie władzo, mam, w namiocie”
- „Gdzie?”
- „W lesie pod bindugą”
- „Wsiadać, jedziemy”
Dobra, pakujemy się do gazika, pały przy pasach, więc jest dobrze.
- „Zajaramy?”
...
Pod namiotem wręczam im zszargany dowód.
„Uczysz się, pracujesz? Taak – student, z Warszawy. Ładnie to tak, bić kumpla? Wsiadaj, jedziemy do Suwałk, przetrzeźwiejesz w komisariacie !”
Gwałtownie wybucha w mózgu jaskrawy, alarmowy błysk, aleś się wpieprzył szmaciarzu!
Koniec grzeczności. Wkopują mnie na tył. Przykuwają do poręczy przedniego siedzenia.
W reflektorach miga Stefan, kątem oka widzę czepiającą się drzwi Iwonę, błagającą by mi odpuścili.
Gazik bujnął na zwrocie i gna w stronę szosy.
Mam 20km czasu.
Ze strachu jestem trzeźwy jak świnia.
Walimy przez tunel lasu.
Paraliż mózgu – „Jezu, Służeski wymyśl coś i to szybko !”
„Panowie, po cholerę do Suwałk?, puśćcie mnie”
„Taak, dobra !”
I po hamulach, gazik tańczy na drodze zostawiając na asfalcie ślady opon mózgowych.
Rany, jaki strach jest ciężki, a mieszka w dole brzucha.
Jeszcze w drzwiach dostaję straszliwe uderzenie w kark, poprawiają kopem wbijającym mnie w oślepiający krąg świateł.
Potwornie precyzyjny cios pałą w kolana, ścina mnie z nóg.
Spadają mi okulary - kierowca z kurewskim uśmiechem rozmazuje je butem po asfalcie.
Ktoś mi staje na karku – absurdalnie ciepły asfalt odbija mi swe gruzełki na policzku, pachnie kurzem.
Pierwszych ... prawie nie czuję ... piąta, ósma, plecy, nery, dupa, uda, dziesiąta, rany booooli !
Strachu już nie ma , jest tylko bóóóóóóól !
Natężenie bólu rośnie wykładniczo, trzy ciosy temu myślałem, że już więcej człowiek nie może wytrzymać, ale teraaaz.
Każde uderzenie wybucha w mózgu paroksyzmem, nieee konieec !
Resztką sił sprężonych w ten jeden ruch wykręcam się spod buta, gliniarz fika kozła, zrywam się, Jezu – nie mam nóg, padam, zrywam się znowu, coś mi zagradza drogę, coś dostaje w mordę i już, już, w las, pędem, pędem.
Zataczam się, ale biegnę, krzaki biją po twarzy, drzewa zastawiają drogę, gałęzie wstrzymują pęd, wiać, wiać.
„Latarkę, dawaj latarkę, złapiemy skurwysyna ...” – o Boże, jeszcze im mało?
Jakiś wykrot pęta mi nogi, lecę na pysk na jagodowe igliwie.
Wczołguję się pod litościwie gęsty i rozłożysty, świerkowy chojak.
Snop światła maca w oddali, podniecone przekleństwa.
Zniknąć, zniknąć, nie oddychać.
Jestem strachem.
Wiem co czuje szczuty chartami zając.
Jak mnie znajdą to się zabiję.
Cały drżę.
Boże ocal mnie!
...
Po wieczności – odjeżdżają.
W spodniach mokro, kaszlę, charczę i rzygam piwem, bólem, strachem i poniżeniem.
PS.
Rany, ale mnie to rusza, mam ciężki oddech i czuję lęk – po 20 latach?

Komentarze

  1. andy (zakłopotany)17 lipca 2001 17:53

    Wiesz co sobie pomyślałem, że ten kawałek powinien być obowiązkową literaturą w szkołach policyjnych. Pewnie Cię to wkurzy, ale rozumiem to...

    OdpowiedzUsuń
  2. nie wkurzyło
    powinien być
    tylko czy by ich nie podjarało?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty