TURCJA

Mam tyle wrażeń, że zgłupiałem. Pierwsze próby opowiadania przyjaciołom o wypadzie do Turcji kończyły się tym, że rozkładałem ręce jak do błogosławieństwa, a z mych ust dobywało się tylko zachwycone - "kurwa, kurwa, kurwa ...". Nigdy nie przypuszczałem, że w takiej sytuacji może mi zabraknąć języka w gębie, a jednak - najpopularniejsze polskie słowo miało oddać zachwyt, radość i fascynację. Jestem szczęśliwy jak cholera, jak sto choler !! (Oho, widzę, że znów zmierzam w tym kierunku). No to pomału.
Zaglądam w swój zeszyt - a tam, prócz skrupulatnie prowadzonych wydatków, tylko jedna strona zabazgrana niedbale dziesiątkami chaotycznych haseł-tytułów. Trzeba będzie coś z tego urodzić.
Tereska (ta od sklepu i Zbysia) po 4 latach zapieprzu zapragnęła urlopu. I wymyśliła 2 tygodniowy wyjazd do jej sąsiadki, a naszej wspólnej znajomej od lat - Iwony.
Iwona jest wspaniałą blondynką, dziewczęcych kształtów - palce lizać. Kiedyś, dawno temu, przydarzył nam się maleńki epizodzik i mam dla niej dużo ciepłych uczuć. Przez kilka letnich miesięcy pracuje w Turcji przy czarterze jachtów. Wynajmuje pół domku w Dikili na wybrzeżu Morza Egejskiego na wprost Lesbos.
Namysł zabrał mi całe 10 sekund - jasne, walimy!
Notariusz, zielona karta, dolce, karton żarcia, drobne prezenty i ruszamy - kocham takie wariackie eskapady!
Teresa prawie nie prowadzi, a ja mam wstręt do kierownicy - no nic, dotrzemy się w walce, co to dla mnie te głupie parę tysięcy kilometrów. Wózek porządny bo Renault Megane - będzie dobrze!
"...Kierownicę ujął w dłoń
przeżegnał się, beret na skroń
w stacyjce kluczyk raz i dwa
i spalin kłąb i silnik gra..."
Mamy do wyboru Ukrainę albo Rumunię (o Jugosławii jakoś dziwnie nikt nie wspomina). Pada na synów dumnej Dacji, więc bocznymi drogami drzemy na Barwinek, myknąć przez Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię i tureckim wybrzeżem, przez Dardanele do CELU.
Nastroje euforyczne, gaz do dechy!
Zara, zara - przez Słowację i Węgry przebijam się mozolnie przestrzegając licznych ograniczeń, ostrzeżony o drakońskich, kilkusetmarkowych mandatach, drogi dobre, drę do przodu nie wstrzymywany nawet przez przydrożnych sprzedawców wina, które rozlewają do plastikowych butelek wprost z beczek.
Horror zaczyna się na rumuńskiej granicy - bezczelność celników, morze kretyńskich opłat, wysyłam do boju Teresę, która z uroczym uśmiechem rozdaje wymuszane suweniry i dziesięciodolarowe bakczysze. Ja mam udawać głuchoniemego idiotę bo z mych ócz wyziera agresja i bunt.
Zaraz za granicą Teresa usiłuje zmienić mnie kółkiem ale nie ma mowy o odpoczynku bo wszystko grozi śmiercią lub kalectwem.
Gdy zmierzcha Teresa zasypia, a ja samotnie walczę z NAJGORSZYMI DROGAMI NA ŚWIECIE, górami, ciemnością i zmęczeniem. Błądzę co chwila a w końcu wpieprzam się w 300 kilometrową, boczną drogę, przez Targu Mures i Sighisoarę - klnę jednym ciągiem, samochód co chwila wpada w wilcze doły, średnia prędkość 40 km/godz, zgroza i zgrzytania zębami, góry, mgła i nietoperze - bądź co bądź jestem w sercu Transylwanii, duch Draculi wisi nade mną a w uszach słyszę jęki dziesiątków tysięcy wbitych na pal i śmiertelne wycie posłów tureckich, którym poprzybijał do głów fezy gwoździami, żeby im przez przypadek nie spadły (bo Turek może zdjąć fez tylko przed sułtanem). Przed świtem cholerny, rumuński gliniarz wymusza dziesięciodolarowy mandat argumentując, że u mnie "charoszaja maszina" ! Na przemian klnę i modlę się do Boga by wytłukł cały ten pieprzony kraj do nogi.
Wreszcie Bucuresti - olbrzymi, brudny moloch, zero oznaczeń, błądzimy kwadransami, debilni policjanci - horror. Wypadam z Bukaresztu i dobrą już drogą walę ku bułgarskiej granicy srając na ograniczenia i policję. W półprzytomnym pędzie mijam policyjny patrol z kosmiczną prędkością 150 km/godz - o dziwo nie reagują. Dalej, dalej uciec z tego kraju.
Teraz cóś do śmiechu. Wiesz co to znaczy "DRUM IN LUKRA"? Nie, nie "cukrowy bębenek" jak myślałem ale po prostu "Roboty drogowe". No i teraz będzie łatwiej, co to "DRUM BUM"? Oczywiście "Szerokiej drogi" - jaki ten rumuński prosty!
A jak jest po czesku "usta Karela Gotta"? - "KARLOVE VARY" rzecz jasna!
Na granicy dezynfekcja samochodu w rowie z lizolem, znów opłaty (za drogi i mosty!!) i przy pięknej słonecznej pogodzie wjazd do Bułgarii. Rozległe pagórki, rozciągnięte po horyzont pola słoneczników, upalnie, nędznie, leniwie i cicho. Pokazują się pierwsze wózki zaprzężone w osły. Gdy mijamy Starą Zagorę w uszach dźwięczy mi stały tekst Świniaka gdy podnosi kielich bułgarskiego wina - "Jak wypije to zagore". Walę naprzód mając przed oczyma duszy lazur Morza Egejskiego. Ostatnie dziesiątki kilometrów przed granicą ciągniemy się fatalnie dziurawą, fałszywą drogą dla TIR'ów.
Wpadamy na turecką granicę przed wieczorkiem, godzinka formalności i ... szok w Edirne !!!
Dom wariatów wymieszany z gigantycznym wesołym miasteczkiem, ruch jak na Piccadilly, wszyscy prowadzą jedną ręką bo druga stale na klaksonie (a klaksony mają jak trąby jerychońskie), knajpki wylewają się na ulice, swąd tysięcy grilli i przeciągły zaśpiew muezina, metrowe krawężniki, palmy, zewsząd wyje tureckie disco, bajecznie podświetlone minarety meczetów, bazary, przepych, szał kolorów i świateł. Najbardziej szalony traffic świata, nikt nie przestrzega żadnych reguł, wozy z sianem i wielodrzwiowe limuzyny, piesi łażą jak święte krowy a policjanci z łapami na pałach udają że nic się nie dzieje.
Taaak - DOM WARIATÓW Z BAŚNI Z KRAINY 1001 NOCY to trafne określenie.
Wypadamy z miasta i ... znów szok. Absolutna cisza i absolutna ciemność, tylko miriady gwiazd filują z góry. Jeszcze ciągnę 150 km kursem na Dardanele i gdzieś koło północy wiedziony resztką rozumu zjeżdżam na pobocze by w parę sekund zasnąć kamiennym snem.
Minęło 38 godz. najbardziej szalonej podróży. Do Azji zabrakło kilkadziesiąt kilometrów - nieźle jak na jeden skok.
Budzi nas skwar świtu. Nastroje euforyczne - cel blisko, krótka toaleta w słonecznikowym polu, śniadanko z puszki i poooszli.
Szerokie drogi wijące się wśród wzgórz, cwane mijanki (co paręnaście kilometrów jest trzecie pasmo, raz w te raz we w te, żeby była szansa wyprzedzić maruderów przy dużym ruchu) i już Dardanele - strategiczna cieśnina łącząca Morze Egejskie z Morzem Marmara. Za 6 dolców wielki "feribot" wywiezie nas z Europy. Na nabrzeżu sznur budek z żarciem i kiczowatymi pamiątkami. Robi wrażenie szerokość cieśniny i bezmiar wody. Już teraz wiem jak ruskie okręty podwodne przedzierały się z Sewastopola na Morze Śródziemne. Po drugiej stronie majaczy bielą murów Canakkale. Prom leciutko kiwa, na dole parkują samochody, na górze sterówka, tarasy widokowe i kawiarenka. Słońce praży, serce bije, migawka "Zenita" strzela pro memoriam.
KOCHAM ŚWIAT !! (ale Rumuna jeszcze bym nie uściskał).cdn

Komentarze

  1. normalnie sie zmęczyłam!! Ale nie z nudów! O nie ! Bynajmniej! Tempo, Panie, w tym tekście takie, że tchu nie ma kiedy złapać!
    Lepsze niż film drogi !! Duzo lepsze!!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty