Sanok City czyli meldunek z Bieszczadów

motto:
"Indian, Indian, what did you die for?"
wracam na łono Stolycy
szkoda kurde
było zajebiście
rano bede
.....
eee to popisze troche jak było, do ciopągu mam jeszcze ponad 2 godz ...
DZIEŃ PIERWSZY - poniedziałek
startuje po 2-ej w nocy, train do Kielc, śpieee, cały przedział wolny, ląduje po 6-ej
obopólne zaskoczenie (miłe) Majstrami ...
PKS do Rzeszowa, a tam oni walczą a ja do fryzjera bo gorąc ... - zaskoczona panienka za dyche oferuje mi maszynke i pomoc wedle możliwości (hihi) - walimy góre, brode i wąsy, wyglądam jak pieprzony skin, strach spojrzeć w lustro, tylko ten uszaty cień ...
PKS do Sanoka a potem odrazu do Berehów Górnych, to taka wiocha między Połoninami, (a w Cisnej leje!), spoko ...
rozbijamy sie na prywatnym o płot z polem namiotowym, 4 zeta od namiotu, myjka w potoku, broni nas zajebiście gigantyczny dojczowczarek "Rocky", troszę nieufny - Sylwek wymięka, luuz ...
DZIEŃ DRUGI - wtorek
walim na Wetlińską, do Chatki Puchatka jako tako, potem leje, jam jest w pepeszkach ....
zejście, ironia losu - schodzimy z Połoniny, wychodzi słonko, przed Wetliną - staw rybny, żywej duszy, bujam się ale w końcu nie wytrzymuję i zaliczam kąpiel - aaale frajda!, pare browców w "Bazie Ludzi z Mgły", łoi mjuzik, za 5 zeta możesz se kupić drink "Mózgojeb" (ponoć wino z gorzałą) lub "Tylko dla orłów" (brandy z wódką?), na koniec Kubuś a potem z buta 8 kilosów szosowymi agrafkami do namiotu, spaaać ...
DZIEŃ TRZECI - środa
dziś Caryńska, pogoda drut, pepeszki nie wyschły, Połoninka zapiera dech, w powrotnej drodze na zejściu do Ustrzyk błoto po pachi, zjeżdżalnia, jakiś gostek melduje złamanie nogi, leży jak kawka, komórczany alert do GOPRu - idą, po drodze mija nas jeden - drze jak burza, potem ciągniczek z noszami, OK, mycie butów w strumieniu, knajpa w Ustrzykach (ja - placki z baraniną, Majstry - smażonego welonka, no i beer oczywizda), powrót busikiem.
DZIEŃ CZWARTY - czwartek
wypad stopem do Komańczy, mamy iść na jeziorka duszatyńskie (patrz PS#3) ale braknie czasu, drogi ustrojone wstążkami na powitanie wędrującego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, odwiedzamy "moją" modrzewiową cerkiewkę na wzgórzu, jemy na grobie Tekli i Stiepana Morozojakośtam, ona walła w kalendarz w trzydziestymktórymś, on dyche po niej - tuńczyk, cytrynka, wędzony serek, odchodząc zauważamy płonący na płycie znicz, wszyscy twierdzimy że nie było go tam, już nie mówiąc o płomieniu - Dziady ?????
schodzimy do wsi, knajpka "Eden" - żywczyk a jakże! :)
stopem do "domku", w tamtą stronę jakimś potwornym odkrytym terenowcem z błotem na desce rozdzielczej i kerownicy, spowrotem TIR-em do Smereka a potem busikiem, woooow!
jeszcze wcześnie - robimy ognicho, kiełbaski, "... każda twarz sie uniesieniem płoni, każdy krzepko laske dzierży w dłoni, a ponad nami ..." - Arktur, Wielki Wóz, Wega, Kłos, Łabędź, Altair, Antares, Kasjopea, Milky Way - JA CIEŻ PIEERDOLE...
DZIEŃ PIĄTY - piątek
wymarzone moje jeziorka, Majstry dzielnie udają że jest OK, ale ja tam MUSZE, stopem do Bystrego (tuż pod Baligrodem, Ave Tyś Coś Sie Kulom Nie Kłaniał!) i z buta płaskim pod Chryszczatą, ostre podejście, pogoda - drut, walim na dół wprost do raju jeziorek duszatyńskich, robi sie późno, ostry marsz do Komańczy, przed samym celem łapie nas burza, znów błotko i "Eden", pioruny walą jak oszalałe, ściana wody, potem PKS (spóźniony z pół godzinki) do Cisnej i busik do domu, pepeszki zaczynają gnić ....
DZIEŃ SZÓSTY - sobota
czas do domu, smutno, gospodyni pola na wiare pozwala mi zaplacic przelewem jak dojade do domu, bieszczadzkie herbatki z dzikiej mięty, pokrzywy i babki, pakowanko ..
kocham Majstrów - są wspaniali ...
żadnego stopa, ląduję w PKS-ie do Sanoka
miłe miasteczko, mili ludzie, bilet do Wawy, sporo czasu, net-cafe, bankomat, beer, beer, beer pod rękę z gostkami z Gliwic i ze spiżowym Szwejkiem na ławce ...
ramiona, uda i nos mam opalone na mahoń (nooo, może troche czerwony mahoń ;-)
i to by było na tyle
fiuuuuu
PS
Majster napstrykał zdjątek, wróci za jakiś tydzień - zapraszam do niego na oglądanie
PS#2 - dla niekumatych małolatów
PEPESZKI - nie mylić z pepeszką czyli Pistolietom Puliemietom Szpagina, zdrobniale od PEPEGÓW czyli produktu textylno-obuwniczego rodzimego Przedsiębiorstwa Przemysłu Gumowego, na nasze - tenisówki
:)
PS#3
Jeziorka Duszatyńskie - rezerwat "Zwiezło"
Na wiosne 1907 Diabeł pod postacią ognistej kuli zapierdolił w zbocze Chryszczatej powodując osunięcie się olbrzymich mas ziemi i lasu które zablokowawszy strumienie utaworzyły trzy jeziorka (teraz są tylko dwa bo hr. Potockiemu zachciało sie tłustych pstrągów i kazał rozkopać najniższe z nich), rozerwat nosi swa nazwę od słów autochtonów - "zwiezło górę".
Na Chryszczatej (997m nmp) w betonowych bunkrach koczowały do 1948 sotnie UPA "Hrynia" i "Stiacha" - to oni właśnie dopadli Świerczewskiego-"Waltera" pod Baligrodem, ponoć w 1947 własnie u podnóża Chryszczatej w walkach PRL vc UPA miała miejsce ostatnia szarża kawalerii
PS
zadziwiająco kompatybilna wersja majstra-biedy ---> TU
mjr-s 2003-07-19 14:52:08

Komentarze

  1. czyli mały, ciekawy wypad poprawił humor Majorowi, który juz nie gniewa się na mała Kasię?
    2003-07-19 17:52:55 | 80.49.91.70

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech, pojechało by się. Na razie mogę pepeszki na nóżki obuć i udawać, żem na wakacjach :)

    OdpowiedzUsuń
  3. wow....znam , znam ...tylko jeziorek nie zaliczyłam...ale zazdroszczę kuuurdeeeee...

    OdpowiedzUsuń
  4. ja tam wogle nie jestem z Gniewalskich ..., nie pierwsza i nie ostatnia stracona niedziela, Twoja strata ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. eeeej ! Jeszcze sobie odbijemy! Pokaże Ci, jak potrafie nie tracić niedziel !

    OdpowiedzUsuń
  6. rzekłaś!
    niech sie stanie ..

    OdpowiedzUsuń
  7. Szkoda ze pojechałeś...szkoda. Poszlismy sie pozniej upic. Ku zdrowotności i szczeslwy powrót do domu...mam nadzieje ze zadziałało.

    OdpowiedzUsuń
  8. co jak widze zadziałało!
    ciekawe porównanie obu wersji, niby to samo danie ale z innymi przyprawami - mniam-mniam!
    :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty