SPEEDY SABBATH cd

cd
Wpadamy do chłopaków z ESOM'u, jest koło 4 rano. Wchodzę, a tam - pijacka melina. Wszyscy pijani - dysponenci, agenci, kierowcy. Wlewają mi szklanę wódy, którą łykam jednym haustem. Biorąc pod uwagę, że praktycznie nie używam mocnych alkoholi - to powinno dać do myślenia.
Ląduję pod blokiem jak świta. Spotykam kochaną Agnieszkę, siadamy na huśtawce i w długiej podnieconej rozmowie opowiadam jej wrażenia. Jest zmęczona, ale cierpliwie wysłuchuje mojego chaotycznego, prawie godzinnego monologu. Uśmiecha się i mówi, że jestem nawalony jak stodoła po żniwach, jak autobus, jak Messerschmitt, jak Lato z Radiem. I dopiero teraz widzę, że to może być racja, że nie dopuszczałem do siebie oczywistej myśli o nienaturalnej genezie mojego podniecenia, ekstazy, nakręcenia, doskonałego samopoczucia, wspaniałej samooceny i odporności fizycznej.
Ani mi w głowie położyć się spać, jestem rozedrgany, podniecony, silny i sprawny. Minęła właśnie druga doba intensywnej aktywności, bez snu, prawie bez jedzenia (wcale, a wcale nie czuję głodu). Stresujący dyżur, podróż, 2 godziny skakania na koncercie, alkohol i nic, zero zmęczenia, senności czy znużenia.
Biorę Perego i idziemy na dzikie pola, pod las, na tory.
Staję na nasypie i ponad łąkami patrzę na wschodzące nad Górą Kabacką słońce. Czuję się wielki jak ona, potężny, mam wrażenie, że to właśnie ja steruję światem, korowodem świtów i zmierzchów, pływami oceanów i zmianą pór roku. Patrzę w twarz memu bratu Słońcu, obejmuję wzrokiem moją siostrę Ziemię i czuję się potężny, sprawczy. Jestem integralną, niezastąpioną, pełnoprawną częścią Kosmosu.
He-man i kapitan Planeta to przy mnie rzadziaki.
Czuje potworną moc, chcę iść torami do Gdańska ale żal mi Perego.
I nagle odjazd, dołek, łydki zaczynają drgać ze zmęczenia, jasno wiem że to wszystko była tylko chemia, słońce razi w oczy, nienawidzę się.
Lecz ta odmiana trwa tylko sekundy by znów ustąpić miejsca poczuciu siły i sprawności. Ale już jest rysa, już wiem że to speed, już się go boję. Świta myśl - " A jak już nigdy nie zasnę, a jak już do końca życia będę taki nakręcony, rozedrgany fiut?"
I wtedy postanawiam robić doświadczenia. Sprawdzić pierdoloną amfetaminę. Teraz już wiem, że jej więcej nie wezmę, trzeba ją poznać bo drugi raz się nie odważę.
Po pierwsze - niezniszczalność fizyczna. Powinienem padać na ryj, a tu chcę iść do Gdańska! Zaczynam biec po torach, nieregularność rozstawienia podkładów i uciekający spod nóg tłuczeń, pies patrzy na mnie jak na wariata. Jeden nawrót, drugi, kilometr, dwa. Kiedyś przecież muszę paść.
Następne zejście jest już dłuższe. Staję, nogi bolą. Mam świadomość, że jestem gównem, szmatą, że odrobinę białego proszku wystarczyło bym się czuł jak bóg. Spłacam dług za poczucie siły, mądrości, niezachwianą pewność siebie. Ale to nie warto. Zejście jest gorsze niż euforia. Nie ma nic darmo, za wszystko trzeba zapłacić z lichwiarskim procentem !
Znów po chwili nie ma śladu po dołku.
Znów myślę jasno i mądrze. Karuzela.
Po drugie sprawność umysłowa. Mam poczucie wielkiej mądrości moich planów, postanowień. Roją się w mózgu falami i wszystkie są genialne. Maszeruję po torach i zaczynam mówić na głos to co myślę. I okazuje się, że to nic wielkiego, prawie bełkot, dopóki są w głowie wydają się być potężne, odkrywcze, wyartykułowane są do niczego.
Na torach leży zgnieciony kubek po coli od McDonalda. Wiem, że TYLKO ilość łykniętego narkotyku decyduje o tym w jak głęboki zachwyt wpadam oglądając banalną skądinąd formę zdeptanego kawałka impregnowanej tektury. Świadomość tego jest nie do wytrzymania. Moja wrażliwość na sztukę, wiedza, umiłowanie piękna, latami wyrabiany, wyrafinowany gust to wszystko o kant dupy potłuc. Wystarczy parę miligramów jakiegoś gówna abym zachwycał się NICZYM z niespotykaną intensywnością. Uczucie bezwartościowości, nienawiść do siebie jest potężna i nie do wytrzymania. Myślę, że tu właśnie można popełnić samobójstwo.
Okresy trzymania i odpuszczania mieszają się ze sobą, tracą ostrość a ja orientację. Jestem genialny czy śmieć, pełen energii czy zdychający? Sam nie wiem.
Skapcaniały wracam do domu koło dziewiątej. Jeszcze próbuję rozwiązywać zadania z fizyki i matmy, jeszcze usiłuję wypunktować plan do jakiegoś opracowania. Mózg działa jako tako ale bez rewelacyjnej sprawności, normalnie. Chcę sprawdzić pamięć. I tu niemiłe zaskoczenie. Usiłuję wymienić na głos parametry wojennej amunicji ( czyli coś co na trzeźwo robię bez żadnych kłopotów ) i gucio, kalibry mylą się, nie mogę wydobyć z niebytu dat i nazwisk.
W końcu zasypiam w olbrzymim kacu psychicznym, mam się za gówno. Śpię prawie 15 godzin, wstaję rozbity, obolały, mięśnie nóg dochodzą do siebie jeszcze tydzień.
Speed kills indeed.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty