SASZKA
motto -
Some are born to sweet delight
Some are born to endless night
Po Saszce został mi tylko wspomniany już pagon („smiert Amierykancam”) – gościu był niesamowity!
A poznaliśmy się tak:
Mieżdunarodnyje cwiczenia Tarcza’81. Poligon pod Drawskiem. Późny wieczór, stoimy na wzgórzu, w lesie, z dala od całego pieprzonego Węzła Łączności.
Podjeżdża olbrzymia sowiecka cysterna. Kierowca rozgląda się i opierając się zderzakiem o sporą sosnę obala ją jednym zrywem potężnego silnika i stawia wóz w wybranym miejscu. Domyślam się czemu to zrobił, każdy pojazd musi być zamaskowany, najprościej jest rozwiesić siatkę maskującą na drzewach, bo nie trzeba rozstawiać tyczek, które są chwiejne i często się przewracają – a ta sosenka akurat psuła mu koncepcję.
Nagle z krzaków wyskakuje jakiś starszyna, stawia naszego delikwenta na baczność i wrzeszczy:
- „za rozruszanije prirody sajuznikow – zakopać!”.
Wiem co to znaczy, jest jeszcze jeden sposób maskowania pojazdów – wykopać zjazd tak by wóz znalazł się w gigantycznym rowie i siatkę maskującą ułożyć nad nim na ziemi, w tym przypadku trzeba przerzucić setki metrów sześciennych, robota dla jednego człowieka bez ciężkiego sprzętu na miesiąc.
I co na to nasz Saszka?
Zasalutował, ryknął – „taaajest” i tak jak stał, w ciężkim szynelu, podszedł do burty swej cysterny, odpiął saperkę i ... zaczął kopać !!!!
Pierdolnęliśmy śmiechem, aż chyba nas słyszeli Kulikow z Jaruzelskim o kilometry dalej.
Saszka, nas sześciu, traktor, gazik i płachty namiotowe – skończyliśmy po świcie. 20-tonowa cysterna znikła.
Rano przyszedł starszyna i ... pochwalił za „internacjonalnuju pomoszcz”.
Saszka przesiadywał u nas na budzie całe noce – grał na gitarze i opowiadał cuda-niewidy. W dzień myśmy odsypiali a w niego orali do zmroku. I tak całe 2 tygodnie. Niezniszczalny.
Przychodził z gitarą, zamykał szczelnie budę i śpiewał, śpiewał do rana – czastuszki, smętne ruskije piesni, wywrotowe kawałki, Wysockiego i Rolling Stones’ów.
Tłumaczyliśmy mu na ruski Wały Jagiellońskie – najbardziej mu się podobał „Kombajn Bizon”, częstowaliśmy gorzałą, opowiadaliśmy o Polsce.
Pytamy – „daleko masz do domu?”
A on – „niet, szest tysiacz kiłomietrow”.
- „a skąd ty taki wywrotowiec?”
- „jak ja mam nie być wywrotowiec kak mój brat mariak, otiec dentist a mat’ istoryk”.
Po kilku dniach gadaliśmy dziwną mieszanką polskiego, rosyjskiego i angielskiego.
Niezapomniany facet, pewnie dziś jest szefem odeskiej mafii.
Na koniec jedna jego czastuszka:
Malienkij malczik na strojkie igrał
Wdrug na niewo nalietieł samozwał
Nie było słyszna ni krika ni stona
Tolko batinki tarczat’ iż bietona
Co w moim wolnym tłumaczeniu może brzmieć:
Wpadł pod wywrotkę maleńki Radek
Gdy na budowę wlazł przez przypadek
Nie było słychać krzyku ni wrzasku
Tylko kaloszki zostały na piasku
Some are born to sweet delight
Some are born to endless night
Po Saszce został mi tylko wspomniany już pagon („smiert Amierykancam”) – gościu był niesamowity!
A poznaliśmy się tak:
Mieżdunarodnyje cwiczenia Tarcza’81. Poligon pod Drawskiem. Późny wieczór, stoimy na wzgórzu, w lesie, z dala od całego pieprzonego Węzła Łączności.
Podjeżdża olbrzymia sowiecka cysterna. Kierowca rozgląda się i opierając się zderzakiem o sporą sosnę obala ją jednym zrywem potężnego silnika i stawia wóz w wybranym miejscu. Domyślam się czemu to zrobił, każdy pojazd musi być zamaskowany, najprościej jest rozwiesić siatkę maskującą na drzewach, bo nie trzeba rozstawiać tyczek, które są chwiejne i często się przewracają – a ta sosenka akurat psuła mu koncepcję.
Nagle z krzaków wyskakuje jakiś starszyna, stawia naszego delikwenta na baczność i wrzeszczy:
- „za rozruszanije prirody sajuznikow – zakopać!”.
Wiem co to znaczy, jest jeszcze jeden sposób maskowania pojazdów – wykopać zjazd tak by wóz znalazł się w gigantycznym rowie i siatkę maskującą ułożyć nad nim na ziemi, w tym przypadku trzeba przerzucić setki metrów sześciennych, robota dla jednego człowieka bez ciężkiego sprzętu na miesiąc.
I co na to nasz Saszka?
Zasalutował, ryknął – „taaajest” i tak jak stał, w ciężkim szynelu, podszedł do burty swej cysterny, odpiął saperkę i ... zaczął kopać !!!!
Pierdolnęliśmy śmiechem, aż chyba nas słyszeli Kulikow z Jaruzelskim o kilometry dalej.
Saszka, nas sześciu, traktor, gazik i płachty namiotowe – skończyliśmy po świcie. 20-tonowa cysterna znikła.
Rano przyszedł starszyna i ... pochwalił za „internacjonalnuju pomoszcz”.
Saszka przesiadywał u nas na budzie całe noce – grał na gitarze i opowiadał cuda-niewidy. W dzień myśmy odsypiali a w niego orali do zmroku. I tak całe 2 tygodnie. Niezniszczalny.
Przychodził z gitarą, zamykał szczelnie budę i śpiewał, śpiewał do rana – czastuszki, smętne ruskije piesni, wywrotowe kawałki, Wysockiego i Rolling Stones’ów.
Tłumaczyliśmy mu na ruski Wały Jagiellońskie – najbardziej mu się podobał „Kombajn Bizon”, częstowaliśmy gorzałą, opowiadaliśmy o Polsce.
Pytamy – „daleko masz do domu?”
A on – „niet, szest tysiacz kiłomietrow”.
- „a skąd ty taki wywrotowiec?”
- „jak ja mam nie być wywrotowiec kak mój brat mariak, otiec dentist a mat’ istoryk”.
Po kilku dniach gadaliśmy dziwną mieszanką polskiego, rosyjskiego i angielskiego.
Niezapomniany facet, pewnie dziś jest szefem odeskiej mafii.
Na koniec jedna jego czastuszka:
Malienkij malczik na strojkie igrał
Wdrug na niewo nalietieł samozwał
Nie było słyszna ni krika ni stona
Tolko batinki tarczat’ iż bietona
Co w moim wolnym tłumaczeniu może brzmieć:
Wpadł pod wywrotkę maleńki Radek
Gdy na budowę wlazł przez przypadek
Nie było słychać krzyku ni wrzasku
Tylko kaloszki zostały na piasku
Komentarze
Prześlij komentarz